29 lipca 1969
Nie mogę się pogodzić z tym, ze nadchodzi koniec lipca. Nie chcę o tym myśleć. Bardzo szybko zleciał czas przez ten miesiąc, więc zapewne sierpień też minie w mgnieniu oka. Lato to czas, gdy mogę uwolnić się od problemów, siedzieć godzinami na łąkach i leżeć. Tylko wtedy mam prawo uwolnić się od macochy. Lucy (bo mamą nazwać ją nie mogę) pokazała swą prawdziwą twarz, kiedy ojciec zmarł, gdy miałam 12 lat. Teraz ja i moja młodsza siostra musimy sobie jakoś radzić.
Razem z Sally postanowiłyśmy, że jutro uciekniemy z wioski, która położona jest obok Denver, do lepszego życia...
- Doris - krzyknęła wściekła Lucy, wbiegając do mojego pokoju. - Nie obijaj się i posprzątaj w domu, patrz jaki masz tu syf.
- Według mnie jest czysto, a poza tym ty masz dużo wolnego czasu i możesz posprzątać przynajmniej raz, a ja się spieszę na...
- Cicho siedź. Wychodzę, a jak wrócę, to ma nie być tej stajni Augiasza.
Wypowiadając te słowa, poszła w stronę drzwi. Jak ja jej nienawidzę, to bezduszna kobieta, uważa nas za służące. Muszę ochłonąć, sprawdzę co u Sall. Jej drzwi od pokoju są na drugim końcu korytarza, między nami jest pokój Lucy i jedna łazienka. Wchodząc do jej "gniazdka" wyczuwam przyjemny zapach. To na pewno jej zapachowa świeczka, którą dostała ode mnie na urodziny. Sally siedzi na swoim łóżku i czyta podręcznik od matematyki. Zapewne ten potwór kazał jej uczyć się od rana w najgorętszą porę roku. Widząc mnie zamyka z radością książkę i odrzuca ją na bok. Unosi ręce do góry i przytula mnie, a ja ją obejmuję. Moja siostra jest naprawdę śliczna. Ma długie do pasa rude włosy, zielone oczy, małe, białe zęby. Dziś założyła sukienkę w kwiaty, a włosy związała w niski kok. przy niej jestem brzydkim kaczątkiem, bo nie czeszę się zbyt często i noszę krótkie spodnie oraz luźną koszulę.
- Doris - mówi szczęśliwym głosem. - Wiem, że masz dużo obowiązków, ale proszę wybierzmy się na spacer z Fosterem.
Foster to nasz siedmioletni, czworonożny przyjaciel. Furto ma czarne i chyba też nie lubi tej wiedźmy. Zgadzam się na wyjście.
Biegniemy przez polną ścieżkę prowadzącą do lasu. Po drodze widzimy jagody, korzystając z okazji zbieramy je. Na szczęście mamy koszyk. Dalsza droga prowadzi do jeziora, przy którym zatrzymujemy się. Obie siadamy na wielkim kamieniu i moczymy stopy, tymczasem Foster pływa.
- Sally, musimy porozmawiać - zaczynam rozmowę.- Chcę uciec jak najdalej stąd i planuję byśmy dziś w nocy wymknęły się wsiadły do autobusu i wyjechały. - Mówię biorą jedną jagodę do ust. - Diana podpisuje się do tego, tylko czy ty...
Moje słowa wprawiły ją w osłupienie, patrzy się na mnie z niedowierzaniem, ale po chwili uśmiecha się, kiwa głową i krzyczy:
- Tak, tak, tak,ale drzwi są zawsze zamknięte, nie mamy klucza to jak wyjdziemy? - pyta się głośno, lecz trochę nie wyraźnie.
- Koło mojego okna rośne dąb. Można wskoczyć na jedną z jego gałęzi. Wystarczy zrobić to cicho, byleby Lucy nie obudziła się.
Znowu się do siebie tulimy, obie mamy dość tej sytuacji. Dokańczamy jeść jagody i nadal obmawiamy plan.
Diana, czyli moja najlepsza przyjaciółka chce ze mną uciec. Kiedyś powiedziała mi, że z chęcią pozbyłaby się swojego rodzeństwa, ma trzy młodsze siostry i dwóch starszych braci, a rodzice kompletnie nie interesują się nią.
O godzinie 17:20 jesteśmy w domu, Foster biegnie napić się zimnego mleka, a my po cichutku idziemy na górę, kiedy Luckvill woła nas tym chrypliwym głosem. Trzydziestoośmioletnia kobieta patrzy na nas wężowym wzrokiem, aż przechodzą mi ciarki po plecach. Zaczyna krzyczeć, nas pies uciekł na podwórko, też bym tak teraz zrobiła. Nie słucham jej paplaniny, ale wypowiada coś co budzi we mnie złość.
- Ty - syczy, wskazując na mnie palcem. - Nie wychodzisz na dwór przez ten tydzień i masz zakaz oglądania telewizji, a ty posprzątasz ten dom i masz szlaban. Zero podwórka - mówi rzucając ścierkę w Sall.
Mam ochotę ją spoliczkować, lecz hamuje się. Koniec. Niech sama będzie harować od jutra.
***
Jest godzina 1:30, trochę ospała wstaję ze swojego łóżka, zakładam ciepłe kapcie i idę obudzić Sall. Ku mojemu zaskoczeniu jest już na nogach, ubrana w stare spodnie i ciemną koszulkę. Wracam do siebie i zakładam czarne szorty oraz biały podkoszulek. Po cichu otwieram moje okno i widzę, że Diana w niebieskiej koszuli i szortach takich jakie ja mam, wślizguje się do mojego pokoju. Związuje włosy w kucyk, ale jeden kosmyk z jej blond loków opada na twarz. W ręku trzyma trzy plecaki. Gdy je otwieram widzę w nich zapas wody, jedzenia, latarki, zapasowe ubrania i inne potrzebne rzeczy. Sally wchodzi do mojego pokoju bierze jeden plecak i bezszelestne wchodzi na okno, a potem wskakuje na gałąź dębu, następnie schodzi na kolejny konar i skacze w dół. Diana robi to samo. Ja muszę po raz ostatni zobaczyć pomieszczenie, w którym się wychowałam, mieszkałam przez te siedemnaście lat. Na plakaty moich idoli, rysunki z dzieciństwa oraz...Zdjęcia! No tak, zapomniałabym. Wezmę jedną fotografię moich rodziców. Mary, nasza mama w dniu ślubu nosiła najdłuższą oraz najbielszą suknie na świecie. Lewą ręką podnosi welon, a w prawej trzyma bukiet kwiatów. Jej Rude włosy są krótkie tak jakby ich nie miała. Tata...Zawsze elegancki, oczywiście garnitur, włosy zaczesane i jasne. Miał na imię George, George Stanley. Opamiętaj się Doris. Chowam pamiątkę po rodzicach i dołączam do dziewczyn. Nigdy nie byłam sprawna, dlatego z trudem mi jest zejść do nich. Gdy jestem już blisko podłoża, gałąź zrywa się i upadam z krzykiem na ziemię.
Zanim otworzę oczy, wiem że Lucy już wstała. Sally i Diana pospiesznie biorą mnie na ręce i uciekają. Musi to śmiesznie wyglądać. Moje powieki unoszą się, a oczy wędrują w stronę domu. Widzę z daleka smukłą, blondynkę, która biegnie w pierwszych lepszych butach jakie założyła (oczywiście szpilki) i co kilka metrów upada. Ja czuję się lepiej, dlatego każe dziewczynom mnie puścić i sama się poruszam, lecz kuleję.
Znajdujemy się na przystanku autobusowym, ale autobusu nie ma. Czas ucieka, został nam pociąg. To kilka kilometrów stąd, trzeba jedynie ominąć park i przejść przez rzekę. Na szczęście jest płytko, ale Lucille wpada do wody, a my głośno się śmiejemy i kontynuujemy ucieczkę. Są tory, a pociąg nadjeżdża. Chociaż jest towarowy to nam to nie przeszkadza. Pojazd jedzie dość wolno by wskoczyć. Liczę do trzech, ale przy dwójce ktoś pociąga mnie za rękę, a po chwili znajduję się w ciemnym pomieszczeniu. Tak to wagon. Słyszę sapanie Sally, jest bardzo wysportowana, ale te biegi musiały ja zmęczyć. Patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami i pyta się:
- Zgubiła nas, prawda?
Wykończona tylko kiwam głową. Ten ból w kostce mnie niepokoi. Masowanie jej pomaga mi odrobinkę. Zaraz, zaraz...Ja się zajmuję kostka, a gdzie Diana?! Zaniepokojona rozglądam się i widzę ją w kącie, śpi. Też powinnam to zrobić. Bez słowa całuje siostrę w policzek i szepczę "dobranoc". Sally się uśmiecha i przytula mnie, a po chwili zasypia tak samo jak ja.